Po dniu zwieńczonym wizytą na wulkanach błotnych zasnęliśmy dosłownie w locie. Rano dźwiękowi budzika towarzyszyło rytmiczne uderzanie kropel deszczu o namiot. Pomyślałam, że może nie jest tak źle i do wschodu się wypogodzi. Taaaa... deszcz nawalał coraz bardziej. Droga wiodąca ku wulkanom zamieniła się w potok. Póki co niewielki, ale z dużymi perspektywami. W tej sytuacji mieliśmy do wyboru kąpiele błotne, siedzenie na kampingu pod jakąś wiatą lub objazd okolicy. Wybraliśmy to trzecie rozwiązanie. Tym bardziej, że i tak mieliśmy w planach odwiedzenie kilku miejscowych atrakcji. Padło na ziemię ognistą, czyli miejsce, gdzie wydobywające się z ziemi gazy tworzą spektakl na jej powierzchni. Podobno podczas deszczu woda bulgocze, więc to było dodatkową zachętą.
Jechaliśmy jakimiś bocznymi drogami, podziwiając po drodze widoki i zastanawiając się, czy damy radę przejechać w tym błocie. Na szczęście nasza Cilka jest bardzo ambitnym autem no i lubi wyzwania. ;)
Tak, jak my, więc założyliśmy kurtki przeciwdeszczowe i ruszyliśmy w drogę. Już na pierwszym podejściu w górę zrobiło się ciekawie, bo wszędzie była glina. Ta zaś w połączeniu z mżawką zamieniała się w klej, który przywierał do nas, oblepiając każdy centymetr butów. Nigdy nie przeżyłam czegoś takiego! Na nogach miałam kilka, jak nie kilkanaście dodatkowych kilogramów. Żeby te choć równomiernie się rozłożyły, to nie! Raz szłam na palcach, raz na piętach. Innym zaś razem na bocznych krawędziach stóp czy wyrzucając stopy gwałtownym ruchem do przodu, co miało doprowadzić do zrzucenia nadmiaru gliny. Myślę, że Ministerstwo Głupich Kroków byłoby ze mnie dumne! Zastanawiam się, czy tego patentu nie zaproponować którejś sieci siłowni. Mógłby to być hit.
Kiedyśmy tak ambitnie parli do przodu, co jakiś czas pojawiało się wsparcie w postaci płotków i drzew, które pojawiały się w zasięgu naszego wzroku. Czasem nawet zdarzała się porośnięta trawą polana z boku drogi, co już było szczytem szczęścia. Wtedy to prawie biegliśmy w górę. Przy każdym zakręcie mieliśmy nadzieję, że kolejny odcinek będzie łatwiejszy do przejścia, ale im bliżej celu, tym robiło się gorzej. Musieliśmy zrezygnować z dotarcia na górę, bo dalsza droga z Franką na plecach nie była dobrym pomysłem. Ziemi ognistej nie zobaczyliśmy, ale za to widoki, które zafundowała nam natura w tym miejscu były tak niesamowite, że co chwila zatrzymywałam się, żeby utrwalić w pamięci ten obraz. Padający na rozgrzaną ziemię deszcz powodował, że unosiła się lekka mgła, która dodawała uroku całej okolicy. Dla takich widoków warto było przedzierać się przez tę glinę. Zresztą okazało się, że może być ona bardzo pożyteczna. W pewnym momencie zdjęłam buty, uznając, że będzie znacznie wygodniej. Oblepione obuwie służyło za ciężarki a glina zamieniła się w peelingującą maskę do stóp. Można? Można! ;)
Komentarze
Prześlij komentarz