Po nieudanej wizycie w ziemi ognistej musieliśmy się umyć. Przepływający nieopodal potok nadawał się do tego idealnie. Glina tak do nas przywarła, że spędziliśmy z godzinę na jej usuwaniu. Po kąpieli nie wyglądaliśmy może wyjściowo, ale mogliśmy zjeść posiłek czystymi rękami. Ja wiem, że minerały zawarte w glebie są dobre, ale jednak wolę się nie suplementować w taki sposób. Drugie śniadanie jedliśmy zapatrzeni w otaczający nas krajobraz i żujące trawę krowy, które łypały ku nam zadziwione. Może wyglądaliśmy na konkurencję do ichniego stołu? Nie wiem, choć się domyślam... ;)
Zaczęło się wypogadzać, więc w drodze powrotnej chcieliśmy zobaczyć choć kawałek okolicy w której byliśmy, bo już sama droga wyglądała jak z sielskiego obrazka. Miało się wrażenie, że cofnęliśmy się w czasie. Drogi, które nie doświadczyły asfaltu czy innych współczesnych wynalazków, drewniane płotki, przydrożne studnie, prowadzące donikąd mosty i wszechobecne kapliczki. Nie murowane a drewniane. Zupełnie inne od tych, które znamy z naszych dróg. No i cmentarze. Tym to muszę kiedyś poświęcić więcej miejsca, bo są wyjątkowe.
W miarę, jak dojeżdżaliśmy do głównej drogi zaczęły się pojawiać zabudowania. Najpierw pojedyncze a później w gęstszej zabudowie. I tu ciekawostka - wiele rumuńskich domów jest zbudowanych z płyty paździerzowej. Może nie w całości, ale mają z niej ściany, dobudówki czy też całe piętra. A mówi się, że to Polska jest krajem z paździerza. ;)
Główna droga była nowsza, ale mówienie o niej, że jest wyasfaltowania byłoby sporym nadużyciem. Co kilka metrów pojawiały się dziury wielkości krateru, więc ruch odbywał się wahadłowo. Miejscowi chyba przywykli do takiego stanu rzeczy, bo uśmiechali się szeroko. Przechodzące drogą kozy też wydawały się być zadowolone z otaczającej je rzeczywistości.
Wzdłuż drogi którą jechaliśmy ciągnęło się koryto rzeki. Niestety susza spowodowała, że prawie zupełnie wyschło. Nastawiliśmy się na zobaczenie słonej rzeki a pozostało nam oglądanie kryształków soli. Dobre i to.
Kawałek dalej natknęliśmy się na potężną, bo ok. 30 metrową skałę, która wyglądała niczym bryła soli czy też zaśnieżony szczyt. Okazuje się, że to powulkaniczna pozostałość, która liczy sobie, bagatela, 16 milionów lat! No w obliczu takiego zjawiska nie sposób przejść obojętnie, więc i my poszliśmy zobaczyć, jak się w tak sędziwym wieku wygląda. Nie wiem, jakich specyfików rzeczona skala używa, ale działają doskonale. Zaledwie kilka bruzd i ani śladu po skalpelu. Tak trzeba żyć!
Komentarze
Prześlij komentarz