Dość długo zastanawialiśmy się z której strony wjechać do Rumunii. W końcu zdecydowaliśmy się na Oradeę. Niedaleko miasta znaleźliśmy rzekę nad którą postanowiliśmy się rozbić. Kiedyśmy już wjechali na drogę prowadzącą do łąki, gdzie miał stanąć nasz namiot, oczom naszym ukazał się widok tak sielski, że aż nam kapcie pospadały z nóg. Okazało się, że płynie tam nie jedna a dwie rzeki, które łączą się ze sobą, przynosząc ochłodę nie tylko ludziom ale i dość sporej liczbie zwierząt wszelakich. Były konie, owce, kozy i krowy. Te ostatnie były tak zaciekawione nowopowstałym obiektem na miejscu spożywania przez nie posiłków, że prawie wprosiły się do środka namiotu. Nie wiem, czy bardziej zadowolona takim obcowaniem z naturą była Franka czy my. Ciekawe było to, że na uwięzi był tylko jeden koń. Reszta zwierząt chodziła samopas, co nikomu z obecnych nie przeszkadzało. Bo nie byliśmy jedyni w tym miejscu. Jako, że dotarliśmy tam w piątek wieczorem, i...