O wielu miejscowościach mówi się, że to polski Czarnobyl. Myślę, że Pstrąże w pełni zasługuje na to miano. Taki Czarnobyl u schyłku swojego istnienia, ale jednak. Skąd takie porównanie? Ano stąd, że jeszcze niedawno było to takie prawdziwe miasto duchów. Takie, z którego nie pozostało już nic poza niszczejącymi budynkami, które porasta bujna roślinność.
Dlaczego piszę w czasie przeszłym? Bo teraz powoli na gruzach dawnego miasta powstaje nowe osiedle. Deweloper już zbroi działki i zabiera się do budowy. Gdzieniegdzie można jeszcze wypatrzeć pomiędzy krzaczorami jakiś zapomniany budynek, ale po blokach z wielkiej płyty nawet ślad nie pozostał. Można tylko zobaczyć w internecie, jak to kiedyś wyglądało. A z tego, co czytałam było całkiem fajnie. No może nie zawsze, bo wieś, która już istniała, u schyłku XIX w. została zniszczona przez pożar. Z nastaniem nowego wieku otrzymała prezent w postaci odbudowy. Nie takiej zwykłej, cywilnej, bo teren postanowiło przejąć wojsko niemieckie i dostosować ją do swoich potrzeb. Tym to sposobem między innymi doprowadzono bocznicę kolejową i wybudowano most, który jest dość istotny w tej historii, bo kiedy Niemcy wycofywali się z Pstrąża w 1945 r., most został wysadzony w powietrze. Kolejni lokatorzy, czyli Rosjanie nigdy go nie odbudowali, aby uniemożliwić polskiej ludności przedostanie się na teren miejscowości. Bo ta, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęła z map wszelakich. Myślę, że David Copperfield nie powstydziłby się takiego numeru. Wewnątrz miasteczka toczyło się zupełnie normalne życie. No... może poza tym, że część wojskowa była oddzielona od cywilnej wysokim murem. Do dyspozycji mieszkańców było wszystko to, czego potrzebowali a więc: sklepy, szkoła, pralnia, basen, stadion sportowy i wiele innych miejsc, które sprawiały, że czuli się jak w prawdziwym a nie widmowym mieście.
Pstrąże od 1992 r. jest miejscowością bez mieszkańców. Co jakiś czas można tylko spotkać miłośników miejsc opuszczonych, którzy jednak tak, jak my odchodzą jak niepyszni. Bo spodziewali się przechadzki po namiastce Prypeci a dostali kilka budynków, które zapewne za kilka miesięcy też znikną z powierzchni ziemi.
Dziś przechadzając się między zniszczonymi budynkami nie czuć już atmosfery opuszczonego miejsca. To bardziej chodzenie po terenie przeznaczonym przez nadzór budowlany do rozbiórki.
Na całe szczęście byliśmy tam w czasie weekendu, więc nie jeździły nam po drodze ciężarówki z pobliskiej budowy. Nie co dzień bywa się w takim miejscu, więc postanowiliśmy zostać tam na noc. Tym bardziej, że okolica jest urokliwa moc. Jako, że jesteśmy prawdziwymi Polakami, którzy uprawiają narodowy sport, czyli grillowanie i tych atrakcji nie zabrakło. A, że nie było kamieni do położenia rusztu? Nic to, są inne sposoby na delektowanie się kiełbą w plenerze ;)
Komentarze
Prześlij komentarz