Dawno, dawno temu, bo w końcówce XIX w. w okolicach Miasteczka Śląskiego przeprowadzono badania geologiczne. Wykazały one, iż znajdują się tam olbrzymie pokłady rud żelaza. I cóż było z tym faktem począć? Logicznym było rozpoczęcie wydobycia.
Tym to sposobem w 1889 r. ruszyła kopalnia Bibiela. Oprócz żelaza eksploatowano również rudy ołowiu z domieszką srebra. To, że zakład wydobywczy stanął w pięknych, okolicznościach przyrody, czyli pośrodku lasu miało swoje plusy i minusy. Z pewnością plusem było to, że górnicy po skończonej szychcie mogli odetchnąć świeżym powietrzem i nasycić oczy wszechobecną zielenią. Minusów było znacznie więcej. Usytuowanie kopalni wymusiło na jej władzach zbudowanie kolejki wąskotorowej, by lokomotywy gwiżdżąc wesoło mogły transportować urobek do pobliskiego Miasteczka Śląskiego. Potrzebne było także zaopatrzenie zakładu w pompy parowe, bo co jakiś czas pojawiała się woda, która skutecznie opóźniała wydobycie. Były na tyle wydajne, że przez blisko 30 lat pomagały górnikom w ich pracy. To, co dobre nie trwa jednak wiecznie i w 1917 r. kopalnia przegrała z żywiołem. W zaledwie 2 godziny 700 pracowników straciło pracę a wszystkie maszyny i urządzenia zostały zatopione. Raz jeszcze spróbowano wspomóc się pompami, jednak zdołały one jedynie obniżyć nieco lustro wody. Pozwoliło to na wydobycie części sprzętów.
Po tej katastrofie już nigdy nie wznowiono pracy Bibieli a dziś można jedynie podziwiać pozostałości pokopalnianych zabudowań. Są one pokryte bujną zielenią i widać, że natura rozgościła się tam już na dobre. Przy okazji stworzyła małe dzieła sztuki, czyli kolorowe jeziorka, rozrzucone po całym lesie.
Może kiedyś przy małej ilości opadów któreś z nich odsłoni wejście do zalanej sztolni? Kto wie?
Komentarze
Prześlij komentarz