Szczodre to niewielka miejscowość niedaleko Wrocławia. Zajrzeliśmy tam na początku roku, bo znalazłam gdzieś informacje, że jest tam stary, poniemiecki cmentarz. Ło panie... cmentarz? Toż pojechać tam natentychmiast trzeba! Jako, że u mnie chcieć to móc, już za chwilę byliśmy na miejscu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że na terenie cmentarza był kiedyś teatr, który następnie zlikwidowano, postawiono kaplicę z przepięknym marmurowym ołtarzem a teren przyległy przeznaczono na pochówki. Pozwiedzałam nekropolię, która dosłownie tonie w zieleni, spod której wychylają się nieśmiało pojedyncze mogiły. Nad całością góruje mauzoleum, które wielokrotnie było bezczeszczone. Zapewne "poszukiwacze skarbów" uznali, że w tak okazałym grobowcu musi być pochowany ktoś ważny i bogaty, więc warto zajrzeć do środka. Bliżej drogi odnaleźć można kilka nowszych grobów, tzn powojennych na których widać ślady nieco bardziej już współczesne, czyli znicze. A przypominam, że to nie listopad. :)
Zwiedziwszy nekropolię pojechaliśmy do domu. I dopiero niedawno dowiedziałam się, że tuż za rogiem znajdują się prawdziwe perełki. Co zrobić... trza było znowu pojechać. I wcale nie żałuję, bo to, co zobaczyłam jest naprawdę warte wielokrotnego pokonywania tej drogi.
Pierwszym, co zobaczyliśmy był pałac. W zasadzie jego szczątki, ale pomimo, iż stanowią jedynie ułamek dawnej świetności, dalej jest to widok, który wwierca się w pamięć. Pałac w Szczodrem był przebudowany w latach 1851-1867 na wzór angielskiego neogotyku, w wyniku czego przypominał Zamek Windsor. Miał jadalnię ze stołem stworzonym z 205 kawałków różnego rodzaju marmurów. Można było też sycić oczy drzewkami czereśniowymi oraz melonami, które rosły w jej wnętrzu. To jeszcze nic, bo ściany zdobiła skórzana tapeta pokryta drobinkami złota i namalowanymi na niej scenami z mitologii. Fajnie, co? A to tylko jadalnia. Reszta pałacu była równie okazała. Sama jego fasada mierzyła 100 m a ze skrzydłami 300! Nie dziwi więc, że w środku było ponad 400 pomieszczeń. W ich wnętrzu oprócz pięknych mebli stała również porcelana - niektóre z waz mierzyły 150 cm. Sam pałac otoczony był przepięknym parkiem ze stawami i mnóstwem zieleni. Po wodzie pływały gondole w kształcie łabędzi a wodne przejażdżki odbywały się często w świetle lampionów. Echhh... cudne to być musiało... Obecnie to park jest tym, co przyciąga ludzi. Nas też przyciągnął. Można tu posiedzieć, gapiąc się w wodę, skorzystać z leżaków czy hamaków lub zwyczajnie się odmóżdżyć. A jak ktoś ma dzieciaki, te będą przeszczęśliwe, bowiem atrakcje, które oferuje park zadowolą chyba każdego. Znajdziecie tu i wiklinową wioskę i labirynt i place zabaw. Dla każdego coś dobrego. :)
Wracając do pałacu... zostały po nim 2 oficyny jeno - w 1945 roku został podpalony i nie do końca wiadomo, czy dokonała tego Armia Czerwona czy też oddziały niemieckie. Faktem jest, że po rozszabrowaniu wszystkiego, co się tylko nadawało do wyniesienia, pałac rozbierano po kawałku i wywożono do Warszawy, aby przyspieszyć jej odbudowę. Same zaś prace rozbiórkowe trwały do końca lat 80.
Teraz można tylko podziwiać część murów, olbrzymi dąb rosnący przy samym pałacu, pamiętający zapewne jeszcze wesołe głosy rozbrzmiewające we wnętrzu rezydencji oraz studnię, która prawie zarosła i cudem udało mi się do niej nie wpaść.
No nic... dobrze, że choć tyle się zachowało.
Komentarze
Prześlij komentarz